Sputnik wystartował
2009-03-11 12:54:57 | ToruńSputnik wystartował. Pierwszego dnia festiwalu filmów rosyjskich na ekranie kina Centrum wyświetlono „Pełen Oddech" W. Pendrakowskiego i „Indie" A. Kiriejnki. I jak? A tak. Obie produkcje to ciekawe zapowiadające się (i tylko zapowiadające się) fabuły: chwilami zaskakujące, z niespodziewanym zwrotem akcji. I w jednym, i w drugim filmie uwagę zwracają głównie historie współczesnych kobiet, tym razem to one były głównymi bohaterkami.
W „Pełnym oddechu" widzimy rywalizację o mężczyznę dwóch zupełnie różnych przedstawicielek płci pięknej - dojrzałej bizneswoman (Iriny) i podlotka, o romantycznej duszy (Katii). Natomiast w „Indiach" główna bohaterka - Arina, jak sam o sobie mówi, żona bogatego męża zajmująca się fotografią. Żona męża sympatycznego, ale nudnawego, staje przed decyzją o kontynuacji romansu z mężczyzną, z którym jak się okazuje zetknęła się pierwszy raz w specyficznych okolicznościach. Niestety obie produkcje trącą harlequinem i śmieszą banalnością w ukazaniu motywów miłosnych, które nadmuchane przysłaniają i odracają uwagę od co ciekawszych momentów, szczególnie w filmie A. Kiriejnki.
Na plus zaliczyłabym piękne panoramiczne ujęcia otwartych przestrzeni (w obu filmach), chociaż co do obrazu, muszę skrytykować graficzne niewypały, które w „Pełnym oddechu" odnajdziemy w scenach wypadku w czasie burzy, a w „Indiach" już w pierwszych ujęciach drażni sztuczny, biały kontur, którym obrysowano małą dziewczynkę i jej matkę.
Zdaje się, że widzowie wtorkowych seansów potwierdziliby tezy, o których zaraz będzie mowa, bo filmy (i znów oba) obfitowały w momenty zbiorowych konsternacji i następujących zaraz potem ogólne wybuch chichotów. Nie chodzi tu bynajmniej o sceny komiczne, ale katastrofalne wątki miłosne w kulawym wykonaniu aktorskim. Trójkąt (dwukrotnie ona i on) rozgrywającą się w „PO" to żenada.
Obiekt rywalizacji obu pań - Kostia, to spieczony na solarniany brąz tleniony blondynek, bez krzty charakteru, męskości, własnego zdania, ba nie stać go nawet na romantyzm w najtańszym wydaniu - jednej kochance proponuje bezpośrednio „Chodźmy do lasu", by lecąc 5 minut później do drugiej (nie żeby ta nie wiedziała), zrzuca na głowę bukiet kwiatów niczym śmieciarka opuszczająca nową partię odpadów. Infantylny Kostia nie wypowie w filmie nawet żadnej błyskotliwej frazy (dla bajeru), tylko wciąż lata od Iriny do Katii. W związku z tym pal licho całe napięcie budowane między bohaterkami, bo obiekt ich walki jest dobitnie nieciekawy.
Szkoda filmu, szkoda interesującego (komicznie, ale ze smakiem) przedstawienia mieszkańców osady, do której przyjechali Kostia z Iriną: dzielnicowego pijaczyny, dziwaka, który chce przepłynąć cieśninę Kierczańską wpław, małoletniego złodziejaszka, czy ciotki - niegdysiejszej przodowniczki pracy, tęskniącej za dawnymi czasami. Co do „Indii" to drażni sztampa w ukazaniu uczucia między Ariną a tajemniczym rodakiem spotkanym pośród piasków pustyni.Cukier, lukier - tyle. Żałować można, że reżyser odpuścił pociągnięcie wątku kryzysu małżeństwa z człowiekiem - tu znów jedynie rozpoczęty ślad, który rozdrapuje swoje dzieciństwo spędzone w domu dziecka lub motyw poczucia wina po wypadku drogowym i związane z nim senne mary. Cóż skończyło się na przeciętnym romansidle.
Taki był początek. Należy jednak liczyć, ze teraz zacznie się progres - filmy prosto z europejskich festiwali dopiero przed nami, a pozostaje przecież także klasyka.
Dorota Skupniewicz
(dorota.skupniewicz@dlastudenta.pl)