Po "Hamlecie"
2008-11-19 14:57:36 | ToruńNajnowsza sztuka Małgorzaty Bogajewskiej – „Hamlet” (tym razem osadzony w czasach międzywojennych, a przynajmniej scenografia utrzymana w konwencji tamtych lat), niewątpliwie jest nowatorska, choć nie tak bardzo jakby tego oczekiwali Ci, którzy zetknęli się z wcześniejszymi inscenizacjami reżyserki. Bogajewska, która ma sporą odwagę i budzi kontrowersje w środowisku szokowała dotąd choćby spektaklem „Dotyk” gdzie do wnętrza domowego zacisza wkrada się problem homoseksualizmu.
Toruński „Hamlet” jest względnie grzeczny. Tym razem jego nowa odsłona, to odsłona musicalowa. Sceny dramatu Szekspira poprzedzają występy bezpruderyjnych tancerek rodem z paryskiego Czerwonego Młyna i wtórującego im błazna – gorzkiego komentatora dramatu księcia Danii. O ile kreacja tego dziwnego Mistrza ceremonii (Michał Marek Ubysz) jest świetna (jego wściekle uśmiechnięta twarz przywołuje na myśl złośliwość losu, a wciąż powtarzane hasło: „Bawmy się!” kojarzy się z dekadenckim czasem ucieczek od trudu egzystencji w głąb rozpustnych rozrywek), to przedstawienie owych tancerek-śpiewaczek kompletnie się nie udało.
Za to główny bohater (Grzegorz Woś) świetnie łączy osobę cierpiącego i rozdartego wewnętrznie buntownika z ironicznym podejściem do rzeczywistości. Rewelacyjne są cięte riposty, którymi Książe nader sprawnie żongluje. Woś tworzy kreację Hamleta błyskotliwego, inteligentnego, a zarazem rozkapryszonego trzydziestolatka, który nie potrafi dorosnąć – mało dziś takich?
W ciekawy sposób przedstawieni zostali Rozenkrantz i Guilderstern (Paweł Kowalski i… Mirosława Sobik!) – wiecznie pijani pseudoartyści bez krzty idei, dla których jedyną receptą na bolączki Hamleta jest impreza, impreza, impreza – współczesny dance macabre. Taki sposób wykreowania Hamleta i jego świty przypomina zagubienie wchodzących w dorosłe życie młodych ludzi, którzy nie potrafią żyć na własny rachunek (król Klaudiusz zdaje się być intruzem w bezpiecznym domu mamusi, która dotąd gotowała, prała i łożyła na zaoczne studia pociechy – kontekst nieco odbiegający od czasów międzywojennych, ale zaryzykuję). Być może hedonistyczne ciągoty pokolenia X miały odzwierciedlać wcześniej wspomniane tancerki, ale mimo szczerych chęci nie mogę zaakceptować tego motywu – czyżby przeszkadzało mi staromodne spojrzenie na dramat Hamleta? Świeżość – tak; kabaret, cyrk – nie bardzo.
Jeśli chodzi o grę aktorską, urzekająca jest postać Ofelii (Matylda Podfilipska). Aktorka zachowała dziewczęcy wdzięk i wrażliwość postaci w zepsutym świecie wokół dworu. Nieźle też zaprezentował się Poloniusz (Jarosław Felczykowski) – jego głupota, wścibstwo, brak taktu aż boli – ale o to chodziło. Generalnie toruński spektakl zachował ducha „Hamleta”. Mimo pewnych niekonsekwencji i czasem nie do końca dopasowanych konwencji, inscenizacja Małgorzaty Bogajewskiej ma w sobie to „coś”. Polecam!
Dorota Skupniewicz
(dorota.skupniewicz@dlastudenta.pl)
Toruński „Hamlet” jest względnie grzeczny. Tym razem jego nowa odsłona, to odsłona musicalowa. Sceny dramatu Szekspira poprzedzają występy bezpruderyjnych tancerek rodem z paryskiego Czerwonego Młyna i wtórującego im błazna – gorzkiego komentatora dramatu księcia Danii. O ile kreacja tego dziwnego Mistrza ceremonii (Michał Marek Ubysz) jest świetna (jego wściekle uśmiechnięta twarz przywołuje na myśl złośliwość losu, a wciąż powtarzane hasło: „Bawmy się!” kojarzy się z dekadenckim czasem ucieczek od trudu egzystencji w głąb rozpustnych rozrywek), to przedstawienie owych tancerek-śpiewaczek kompletnie się nie udało.
Za to główny bohater (Grzegorz Woś) świetnie łączy osobę cierpiącego i rozdartego wewnętrznie buntownika z ironicznym podejściem do rzeczywistości. Rewelacyjne są cięte riposty, którymi Książe nader sprawnie żongluje. Woś tworzy kreację Hamleta błyskotliwego, inteligentnego, a zarazem rozkapryszonego trzydziestolatka, który nie potrafi dorosnąć – mało dziś takich?
W ciekawy sposób przedstawieni zostali Rozenkrantz i Guilderstern (Paweł Kowalski i… Mirosława Sobik!) – wiecznie pijani pseudoartyści bez krzty idei, dla których jedyną receptą na bolączki Hamleta jest impreza, impreza, impreza – współczesny dance macabre. Taki sposób wykreowania Hamleta i jego świty przypomina zagubienie wchodzących w dorosłe życie młodych ludzi, którzy nie potrafią żyć na własny rachunek (król Klaudiusz zdaje się być intruzem w bezpiecznym domu mamusi, która dotąd gotowała, prała i łożyła na zaoczne studia pociechy – kontekst nieco odbiegający od czasów międzywojennych, ale zaryzykuję). Być może hedonistyczne ciągoty pokolenia X miały odzwierciedlać wcześniej wspomniane tancerki, ale mimo szczerych chęci nie mogę zaakceptować tego motywu – czyżby przeszkadzało mi staromodne spojrzenie na dramat Hamleta? Świeżość – tak; kabaret, cyrk – nie bardzo.
Jeśli chodzi o grę aktorską, urzekająca jest postać Ofelii (Matylda Podfilipska). Aktorka zachowała dziewczęcy wdzięk i wrażliwość postaci w zepsutym świecie wokół dworu. Nieźle też zaprezentował się Poloniusz (Jarosław Felczykowski) – jego głupota, wścibstwo, brak taktu aż boli – ale o to chodziło. Generalnie toruński spektakl zachował ducha „Hamleta”. Mimo pewnych niekonsekwencji i czasem nie do końca dopasowanych konwencji, inscenizacja Małgorzaty Bogajewskiej ma w sobie to „coś”. Polecam!
Dorota Skupniewicz
(dorota.skupniewicz@dlastudenta.pl)
Słowa kluczowe: Hamlet, Teatr Horzycy, Teatr Lublin, Małgorzata Bogajewska